Jeśli w miarę uważnie śledzicie nasze wpisy na Facebooku, to zapewne wiecie, że policjanci nie mogą wystawić mandatu dziecku bez karty rowerowej, ani tym bardziej jego rodzicom.
Skoro więc nie można skutecznie egzekwować tego unikalnego w skali światowej dokumentu, to po co go w ogóle wymagać?
Karta rowerowa w Polsce od zawsze jest obowiązkowa. Skąd więc opinie, że powinno ją się przywrócić?
Okazuje się, że w PRLu karta rowerowa była obowiązkowa dla wszystkich, o ile nie posiadało się prawa jazdy. Zmieniło się to w roku 1992 i od tego czasu osoba, która ukończyła 18 lat, nie potrzebuje dokumentu stwierdzającego posiadanie uprawnienia do kierowania rowerem.
W czasach PRLu Polska była jedynym krajem w bloku wschodnim, gdzie do jazdy rowerem wymagało się uprawnień. Obecnie jesteśmy jedynym państwem w Europie i chyba jedynym na całym świecie które tego wymaga od swoich obywateli. Tak, karta rowerowa to taki lokalny folklor obowiązujący tylko w Polsce i tylko Polaków. Nie można bowiem wymagać takiego dokumentu od cudzoziemców, a to dzięki art. 3 Konwencji Wiedeńskiej o Ruchu Drogowym, który zabrania wymagania od cudzoziemców prawa jazdy na rower. Nikt więc nie poprosi nas o taki dokument za granicą.
W związku z tym patrząc na Kartę przez pryzmat bycia Europejczykiem, można złośliwie i żartobliwie zastanawiać się, czy wymaganie jej jedynie od pewnej części mieszkańców nie nosi znamion dyskryminacji i nierówności obywatela wobec prawa.
Obecnie Kartę można uzyskać w wieku 10 lat, po zdaniu egzaminu sprawdzającego kwalifikacje. Taki egzamin może przeprowadzić tylko dyrektor szkoły podstawowej i to on jest organem wydającym dokument. Chociaż karta rowerowa jest wymagana, by dziecko mogło poruszać się po drogach, to zdawanie na kartę wcale nie jest obowiązkowe i wymagana jest zgoda rodziców.
I tu ważna uwaga: jeśli dziecko nie zda karty rowerowej w szkole podstawowej, to do czasu osiągnięcia pełnoletności lub zrobienia prawa jazdy AM w wieku lat 14, lub A1/B1 (16 lat) nie może jeździć rowerem. Na chodnik jest za stare (dziecko do 10 roku życia jest uważane za pieszego więc może rowerować po chodniku), na jezdnię i „ścieżki rowerowe” nie ma uprawnień. Co gorsza wielu 10 latków nie może zrobić karty rowerowej, bo egzamin zazwyczaj odbywa się pod koniec IV klasy. Część dzieci do czasu uzyskania dokumentu jeździ więc rowerem nielegalnie.
W trakcie pandemii sprawa pogorszyła się dodatkowo. W tym czasie bowiem w wielu szkołach egzaminy na kartę rowerową zwyczajnie się nie odbyły. W związku z tym mamy już dwa roczniki które nie miały możliwości zadawać na kartę rowerową i nie powinny jeździć rowerami, jednak robią to łamiąc prawo.
Zaakcentujmy to: od dwóch lat rośnie nam grupa wykluczonych transportowo obywateli, którzy nie mogą poruszać się rowerem i wiedzą o tym wszyscy: szkoły, kuratoria, Policja i ministerstwa. Nikt z tym nic nie robił i było cicho.
Dopiero gdy pojawiły się w mediach głupie doniesienia o 1500 zł mandatach dla pociech, to co poniektórzy rodzice się zainteresowali tematem i rady rodziców w szkołach zaczęły naciskać na dyrektorów na zorganizowanie egzaminów.
Istnieje co prawda możliwość zrobienia Karty po ukończeniu szkoły podstawowej: kartę może wydać dyrektor wojewódzkiego ośrodka ruchu drogowego lub przedsiębiorca prowadzący ośrodek szkolenia kierowców posiadający poświadczenie potwierdzające spełnianie dodatkowych wymagań. Jednak zainteresowanie tego typu ofertą jest nikłe (1-2 osoby w ciągu roku), a minimalna wielkość grupy to 10 osób. W związku z tym w zeszłym roku w Białymstoku nie przeprowadzono takiego egzaminu.
W praktyce jeśli ktoś nie zrobi karty rowerowej w szkole, nawet nie z własnej winy, to raczej nie zrobi jej nigdy. Będzie jeździł bez niej, łamał przepisy, których w zasadzie nie da się egzekwować i prawdopodobnie ani on, ani jego opiekunowie nie są tego świadomi.
Powiedzmy to w końcu głośno: PRECZ Z KARTĄ ROWEROWĄ!
Już widzimy jak część czytających, zwłaszcza tylko-kierowców w przedziale 40-70 lat, gotuje się czytając te słowa.
Jak to precz? Przecież karta jest potrzebna, bo uczy się dzieci podstaw przepisów, a potem egzamin i w końcu magiczny kwit sprawiający, że dziecko może być „kierowcą” roweru. Jak ktoś bardzo chce to w końcu może ogarnąć taki egzamin, a dziecko posiądzie przy okazji ogromną wiedzę potrzebną do bezpiecznego koegzystowania z kierowcami na drogach, prawda?
Czyżby?
No cóż, być może w teorii. W praktyce karta rowerowa to fikcja.
Z większości przypadków dzieci uczone są po prostu jak zdać egzamin. Sprawdziliśmy to i bardzo często same dzieci przyznają, że uczą się rozwiązywać ten sam test, który później rozwiązują na egzaminie. Dzieci wynoszą bardzo niewiele z zajęć teoretycznych. Okazuje się, że znają np. podstawy znaków drogowych, ale nie wiedzą na jakich zasadach mogą poruszać się po chodniku. Potrafią zrobić ósemkę między pachołkami z wyciągniętą ręką, ale nie wiedzą, że podczas manewru skrętu w ruchu ulicznym ta ręka powinna leżeć na kierownicy, a nie być wystawiona przez cały czas, po to by można było skutecznie hamować w sytuacji awaryjnej dwoma hamulcami. Okazuje się nawet, że dzieci nie wiedzą, że powinny hamować dwoma hamulcami.
I absolutnie nie sugerujemy, że jest to wina nauczycieli. Co prawda część z nich sama rowerem nie jeździ i zwyczajnie nie są praktykami, co może mieć wpływ na jakość przekazu, ale tak naprawdę winny jest system edukacji komunikacyjnej, a w zasadzie jego brak. Ta wiedza powinna być przekazywana przez praktyków, stopniowo w trakcie roku szkolnego, w ramach odrębnego przedmiotu, a nie w ciągu 6 godzin wygospodarowanych z zajęć technicznych i 2 godzin „praktyki” na boisku. Ponoć w kraju zdarzały się nawet sytuacje, gdzie egzamin był przeprowadzany bez roweru, a dzieci udawały, że na nim jeżdżą i biegały po trasie wyznaczonej na sali gimnastycznej!
W praktyce, na żadnym etapie szkolenia nie sprawdza się realnych umiejętności dzieci do jazdy rowerem w ruchu miejskim. Po takiej edukacji młodzi rowerzyści nie są choćby w minimalnym stopniu przygotowani do funkcjonowania w ruchu ulicznym. Nikogo to jednak nie obchodzi i przymykamy oko na to, że od momentu uzyskania karty dzieciaki dalej łamią prawo – tym razem przepisy odnośnie jazdy po chodniku. Bo nie umieją jezdnią i się boją. Nic dziwnego. Nawet dorośli jeżdżą po chodniku, bo nikt ich nie nauczył jak się zachowywać na jezdni. Jak zachować się w czasie wyprzedzania przez samochód, jaką pozycję na jezdni zająć, by skutecznie zmniejszyć ilość agresywnych zachowań kierowców przy wyprzedzaniu, jak wykonywać bezpieczny skręt w lewo, dlaczego nie należy jeździć przy krawężniku i po kałużach, jak umiejętnie i bezpiecznie zmieniać pas ruchu itp.
Tak więc w wielu aspektach KARTA ROWEROWA TO FIKCJA!
PRECZ Z KARTĄ ROWEROWĄ!
Wygląda na to, że karta funkcjonuje chyba tylko po to, by ukoić sumienia wszystkich odpowiedzialnych za bezpieczeństwo młodocianych rowerzystów. Rodzice, szkoła, Policja, rząd – wszyscy udajemy, że dzieci uczymy. Łudzimy się, że karta świadczy o gotowości do jazdy po drogach publicznych, choć tak naprawdę nie sprawdzamy czy dzieci posiadają wymagane do tego umiejętności. Dostał kartę, więc problem z głowy – zrobiliśmy wszystko co się dało, a teraz niech sobie radzi – w końcu ma kartę rowerową.
Ale czy na pewno o to nam chodzi, by dziecko mogło pochwalić się świstkiem papieru, który zbyt wiele nie zaświadcza, bo jego posiadacz rowerem jeździć w zasadzie nie potrafi i przez kolejne lata, nawet jak już zdobędzie prawo jazdy, dalej będzie jeździć chodnikiem, łamać przepisy i narażając się na realne już wtedy mandaty?
Skoro Karta nie działa, to co zamiast niej?
Gdyby obecnie zacząć egzekwować posiadanie karty, to jedyne co byśmy uzyskali to efekt odwrotny od zamierzonego, czyli spadek liczby rowerzystów pośród najmłodszych. Na całe szczęście nie można tego wyegzekwować, po co więc nam w takim kształcie karta?
Wiedza o tym jak rowerem jeździć bezpiecznie i zgodnie z przepisami MUSI być powszechna i nie potrzeba na to żadnego dokumentu. Wystarczy edukować, ale nie tak jak ma to miejsce obecnie. Zamiast udawać, że edukujemy, postawmy na realną edukację. Musimy sięgnąć po sprawdzone wzorce. Zamiast restrykcji idźmy w stronę powszechnego i efektywnego szkolenia rowerzystów w szkołach. To, że posiadamy najbardziej restrykcyjny system zupełnie nie przekłada się na poprawę bezpieczeństwa na drogach. W teorii bowiem powinniśmy mieć najlepiej przygotowanych rowerzystów w Europie, bo mamy na to kwit, a w rzeczywistości jest zupełnie na odwrót – lepiej przygotowane są dzieci w krajach gdzie nie ma obowiązkowej karty rowerowej.
Bierzmy przykład np. od Holendrów, czy Francuzów. Tam wychowanie komunikacyjne to normalny przedmiot nauczania, który trzeba zdawać, aby przejść do kolejnej klasy. Zajęcia i egzamin prowadzone przez wyszkolonych edukatorów, w ruchu ulicznym, a nie w warunkach laboratoryjnych w szkole, a wiedza jest stopniowana w kolejnych latach nauki.
Co ciekawe w Polsce już obecnie, w ramach obowiązujących przepisów, prowadzi się podobne zajęcia kończące się „egzaminem holenderskim”, gdzie zarówno szkolenie jak i egzamin odbywają się w normalnym ruchu ulicznym.
Pozdrawiamy Lublin :)
Dodaj komentarz